Wraz za narastaniem nastrojów
antyrynkowych i antyglobalistycznych coraz częściej słyszymy, że
neoliberałowie chcą by ekonomia zastąpiła moralność, wartości i kulturę.
Zarzut zgrabnie sformułował mój kolega Jacek, doktor socjologii tymi
słowy:
„Pojmowanie gospodarki jako relacji międzyludzkich kształtowanych przez kulturę i wartości zastąpiło rozumienie praw ekonomii jako abstrakcyjnych prawd do których kultura i wartości winny się dostosować.”
Mechanizm rynkowy od tysięcy lat rozprzestrzenia się na kolejne obszary życia
U
początków zorganizowanej państwowości w starożytnym Iraku świątynie
pełniły rolę nie tylko obrzędową, ale również były magazynem żywności,
uniwersytetem, administracją państwową oraz miejscem rozrywki. Nie
płaczemy dziś za tym, że kościół stał się jedynie miejscem kultu
religijnego. Wręcz uważamy to za naszą współczesną normę moralną. A
osoby, które by chciały przywrócić świątyni jej pradawną rolę magazynu
żywności uznalibyśmy dziś za świętokradców.
Bliżej nas geograficznie i w czasie wiemy m.in, że zanim wprowadziliśmy kapitalizm:
- o wyborze zawodu decydował pan feudalny lub patriarchalna głowa rodziny,
- chłop musiał dostać pozwolenie na ślub od swojego pana, który co do zasady zakazywał ślubów z osobami, które nie były jego poddanymi,
- o przydziale i sposobie użytkowania ziemi decydowała rady starszych wioski lub jej feudalny pan.
Dziś o tym kto będzie posiadał i co będzie robił z ziemią decyduje jej właściciel ograniczony prawem budowalnym i tym podobnymi przepisami, które są takie same dla wszystkich. Uważamy to za bardziej sprawiedliwe. Jest to również bardziej wydajny sposób gospodarowania ziemią czy wyboru zawodu.
Rozszerzanie stosowania mechanizmu rynkowego budziło i budzi niezadowolenie
Oligarchie
tracące władzę na rzecz jednostki – jednostki dokonującej wyborów za
pomocą rynku – nie były zadowolone rozwojem kapitalizmu. To
niezadowolenie ładnie ilustruje cytat z „Ziemi obiecanej” Reymonta:
„Pan Adam długo rozmawiał o nim z Anką, długo nie mógł dobrze pojąć, jak się to teraz dzieje na świecie, że taki Wilczek na przykład, który u nich pasał bydło, którego nieraz dobrze obijał, jest teraz już zamożnym człowiekiem i może najspokojniej przychodzić do nich i być jak z równymi. Pan Adam był demokratą, ale tego nie mógł pojąć, a raczej na taką równość nie mógł się zgodzić, więc zakończył:
-- Oni za prędko rosną! Ze szlachty to miał pociechę i Pan Bóg, ale tymi to, zdaje się, że tylko diabeł będzie się cieszył (…)”.
Był
demokratą, ale nie mógł się zgodzić że każdy człowiek jest równy…
Historia postępu ludzkości jest historią zastępowania podziału dóbr i
przyznawania pozycji społecznych na mocy decyzji autokraty lub
oligarchii, podziału który był mediowany jedynie uznaniowo egzekwowanymi
normami społecznymi, decyzją jednostek mediowaną przez rynkowe
transakcje oparte o prawo, które jest takie same dla wszystkich (a
przynajmniej powinno być).
Rozszerzanie sią zasad wymiany rynkowej na kolejne dziedziny – daje zazwyczaj postęp sił wytwórczych, ale powoduje opór bo narusza ustalone rutyny zachowań zakodowane w prawie i moralności oraz co ważniejsze deklasuje niektórych będących uprzednio na eksponowanej pozycji społecznej.
Normy moralne są przydatnym regulatorem życia społecznego
Żeby
nie było wątpliwości: normy moralne są potrzebne, bo są przydatne.
Istnieją bo umożliwiają społeczności sprawniejsze funkcjonowanie. Normy
społeczne tanim kosztem koordynują i promują pożądane zachowania,
których wykreowanie metodami rynkowymi byłoby niemożliwe lub znacznie
droższe. Przykładowo Richard Titmuss w 1971 opublikował wynik badań
porównujących system pozyskiwania krwi ludzkiej do celów medycznych
oparty o honorowe krwiodawstwo (brytyjski) i oparty w części o sprzedaż
krwi (amerykański) – wyszło mu, że system honorowy jest sprawniejszy i
skuteczniejszy – dostarcza więcej krwi, przy mniejszej ilości krwi
skażonej i mniejszym kosztem. Z takim konkretem trzeba się zgodzić.
Ale są też i tacy przeciwnicy rynku jak ci którzy wiek temu twierdzili, że pralki elektryczne, kuchenki gazowe, itp. podkopują rodzinę, bo uniezależniają młodych mężczyzn od matek i żon. Co do obserwacji prawda. Dziś nie potrzeba matki lub żony, by mieć wypraną i wyprasowaną koszulę. Można łatwo z tą niegdyś pracochłonną czynnością szybko uporać się samemu w pralce automatycznej i z żelazkiem elektrycznym. I o zgrozo, można też oddać koszule za pieniądze do pralni! Młodzi mężczyźni aspirujący do roli korporacyjnych szczurów w czystej koszuli poradzą sobie obecnie bez żony piorącej koszule. Świat się przez to nie skończy.
Normy moralne są kruszone na społeczne zapotrzebowanie
Postęp
techniczny i organizacyjny czynią co jakiś czas niektóre normy
przestarzałymi. To znaczy normy nadal obowiązują w świadomości
społeczności. Ale możliwe stają się bardziej rynkowe i
indywidualistyczne sposoby zaspokajania potrzeb, które są też bardziej
wydajne.
Właśnie żyjemy w epoce gwałtownego
rozszerzania granic rynku. Globalizacja i urynkowienie w samych tylko
Chinach z biedy wydźwignęły 500 milionów ludzi! Ale dla pracowników
fabryk w krajach rozwiniętych globalizacja oznacza ogromny wzrost
konkurencji. Wyostrzenie pytań o granice urynkowienia jest nie tylko
zrozumiałe, ale wręcz potrzebne. Czy i jak kompensować pracownikom
fizycznym krajów zachodnich zwiększoną konkurencję ze strony chińczyków,
hindusów i innych staje się pytaniem naszych czasów.
Naruszanie norm moralnych i prawnych jest skutecznym sposobem
renegocjowania moralności i prawa. Ale nie każda próba ich naruszenia
jest pożyteczna dla całej społeczności lub jej istotnych klas.
Artyści
w naszym imieniu łamią prawo i moralność. Pochwalali związek dla
miłości, gdy normą było ożenek morgów Jasia i Małgosi, czy ożenek
cementujący alians arystokratycznych rodzin. Dzisiejszy ideał ślub dla
miłości zawdzięczamy artystom i innym ludziom marginesu, którzy
notorycznie łamali prawo i moralność.
Podobną
rolę spełniają przedsiębiorcy. Tworzą innowacje społeczne, moralne i
technologiczne. Czasem naginają prawo i łamią moralność, by dorobić się,
a przy okazji zwiększają wydajność społeczeństwa. Gdyby nie
przedsiębiorcy, którzy łamali prawo i kościelną doktrynę to do tej pory
mielibyśmy zakaz pożyczania pieniędzy za odsetkami. Cokolwiek, by nie
mówić o bankach ja jednak cieszę się, że pożyczają kasę przedsiębiorcom i
konsumentom, nawet jeśli bezczelnie żądają za tę usługę odsetek.
Zdarza
się, że przedsiębiorcy w pogoni za zyskiem ewidentnie przeginają.
Kiedyś mój kolega rozwijający sieć sklepów po kontroli Państwowej
Inspekcji Pracy w tej sieci sam mi przyznał:
„no faktycznie obciążanie materialną odpowiedzialnością za braki w kasie kobiet zarabiających pensję minimalną to było przegięcie”.
Co nie zmienia faktu, że przedsiębiorcy per saldo opłacili się społeczeństwom w których funkcjonują. Bo jak inaczej tłumaczyć rozszerzanie się kapitalizmu na kolejne kraje i kultury?
Rynek jest moralny
Oprócz ewidentnego sukcesu w rozszerzaniu dobrobytu główny argument za rynkiem jest to, że :
rynek umożliwia osiąganie wspólnych korzyści w wolnej wymianie.
Rynek
nie jest amoralny jak twierdzą jego przeciwnicy. Rynek do roli cnoty
wynosi dążenie do bycia możliwie przydatnym dla innych. Rynek wynagradza
nastawienie na poszukiwanie obopólnych korzyści. Ci którzy potrafią
odkrywać i przewidywać co inni będą potrzebować bogacą się. Rynek jest
prospołeczny bo łączy jednostki w społeczność. Motywuje do szacunku dla
preferencji innych. Można nie lubić ruskich, czarnych, niemiaszków i
żydów. Ale jeśli chcesz im sprzedawać musisz szanować ich preferencje.
Wielu muzułmanów woli cukier w kostkach od cukru sypanego? To jeśli
chcesz im sprzedawać cukier potrzebujesz o tym wiedzieć i to uzanować.
Rynek pomaga budować zaufanie. Jeśli klienci i kontrahenci ci nie ufają
to zmniejszą handel z tobą lub zaprzestaną handlować z tobą. Nie
potrafisz tworzyć zaufania? Wypadasz z rynku.
Czy
rynek zawsze i wszędzie daje nam to co chcemy lub uznajemy za właściwe i
moralne? Nie! Rynek, czyli jednostki dobrowolnie handlujące z sobą nie
zawsze daje obopólne korzyści. Ale wystarczy, że rynek częściej niż
rzadziej daje więcej korzyści niż inne dostępne nam mechanizmy
koordynacji.
Nasze niezadowolenie ze skutków
transakcji dobrowolnie dokonanych łatwo mylimy z niedoskonałością rynku.
Ja cały czas jestem przekonany, że przepłaciłem za swój dom. Wielu nie
znosi swojej pracy. Marks złapał tu jakiś ważny trop. Sprzedaż pracy to
nie jest zwykła transakcja rynkowa, sprzedaje się prawo szefowania nam,
czyli prawo do zajęcia miejsca nad nami w hierarchii społecznej. Gdy
nierównowaga pomiędzy kupującym i sprzedającymi pracę narasta poziom
wkurwienia na rynek również rośnie.
Ale nie
znam ekonomisty, który chce by jego modele zastąpiły moralność czy
religię. Natomiast dość często widzę jak pod hasłem moralnego,
wartościowego czy kulturalnego zorganizowania świata kryje się chęć
głębszego sięgnięcia do kieszeni podatników.
Ekonomia
pomaga ograniczone środki stosować z największym efektem. To znaczy, że
werdykt ekonomistów będzie często odwrotny od oczekiwań grup interesów
pragnących sięgnąć do kieszeni podatników. Jakoś na przykład tak dziwnie
się składa, że ogół szermujących hasłami kultury i edukacji za
podatkiem od telewizora odnosi materialne korzyści z istnienia TVP
dotowanego przez podatnika. Przypadek?
Rachunek ekonomiczny bywa obarczony sporym ryzykiem błędu. Nierówność dwóch stron dokonujących transakcji może być tak duża, że zniwecza dobrowolność transakcji. Ale porzucenie rachunku ekonomicznego oznacza, że w praktyce pieniądze podatnika i korzystne regulacje dostaną jeszcze częściej niż teraz ci o największej politycznej sile przebicia. Stosowanie rachunku ekonomicznego nie zawsze gwarantuje najlepszą alokację ograniczonych środków, ale zazwyczaj stanowi przynajmniej częściowo skuteczne cugle na nadmierne marnotrawstwo.